Ponownie jestem w szoku – wywiad z komentatorem TVP, Przemysławem Babiarzem
Kiedyś pływanie nie było jego pasją. Ponieważ od dzieciństwa interesował się sportem, znał znaczące nazwiska w światowym pływaniu, z pierwszą polską medalistką olimpijską Agnieszką Czopek na czele. Przemysław Babiarz w obszernej rozmowie z Marcinem Ryszką opowiada o pracy komentatora, swoich przemyśleniach na temat pływania i zdradza kilka ciekawych anegdot z pływackiego świata.
Marcin Ryszka: Panie Przemku dziękuję za znalezienie kilku chwil na naszą rozmowę. Wiem, że jest Pan bardzo zapracowanym człowiekiem.
Przemysław Babiarz: Nie da się ukryć, ale na rozmowę o pływaniu zawsze znajdę czas. (śmiech)
Więc proszę powiedzieć, jak to wszystko z pływaniem w Pana życiu się zaczęło?
O pływaniu wiedziałem co nieco jeszcze w szkole średniej, ale nie była to moja ulubiona dyscyplina. Tak to się wszystko jakoś poukładało, że w 1992 roku rozpocząłem pracę w TVP. W 1995 roku zostało mi powierzone poprowadzenie oficjalnego pożegnania znakomitego polskiego pływaka Artura Wojdata. Uroczystość odbywała się w Lesznie i właśnie tam poznałem wiele gwiazd polskiego pływania z Arturem Wojdatem, Alicją Pęczak i Konradem Gałką na czele. Na pożegnaniu naszego mistrza była również obecna znakomita polska trenerka Maria Jakóbik, która później trenowała naszą Otylię Jędrzejczak. Wiadomo, że te pierwsze znajomości były najważniejsze i tak powoli wchodziłem w to środowisko.
Co było później?
Później nadal pracowałem w telewizji. Wszyscy pamiętamy Sydney i wygraną Otyli w półfinałach. Oczywiście ustanowiony nowy rekord Europy. Wszyscy myśleli już o medalu, a zakończyło się na bardzo dobrym piątym miejscu. W tym czasie pracowałem w stacji Wizja Sport i nie miałem okazji komentowania zmagań naszych olimpijczyków.
Później przyszły wielkie chwile dla naszego pływania, które Pan miał okazję relacjonować.
Dokładnie tak. Wróciłem do TVP. Otylia w Berlinie w 2002 roku ustanawia nowy rekord świata. Pamiętam, że zadzwonił do mnie wtedy mój szef, Janusz Basałaj i powiedział, że pojadę na igrzyska do Aten jako komentator. To miały być moje pierwsze letnie igrzyska w tej roli. Miałem do wyboru dwie dyscypliny, pływanie lub kolarstwo. Wolałem pływanie, bo bardziej przypominało mi mój ulubiony sport - lekkoatletykę. Pływanie to taka lekkoatletyka w wodzie. (śmiech)
Może Pan rozwinąć swoją wypowiedź?
Miałem na myśli, proste, klarowne zasady. Kto pierwszy dopływa, ten wygrywa. Do tego zwartość, gęstość widowiska, no i stosunkowo niewielkie terytorium, na którym skupia się uwaga obserwatora. W kolarstwie jest trochę inaczej.
Pierwsze mistrzostwa świata, które Pan komentował to Barcelona 2003?
Zgadza się. Już tam Jędrzejczak zdobyła srebro na 100 i złoto na 200 m swoim koronnym stylem. To było takie moje przetarcie przed igrzyskami w Atenach. Przed samymi igrzyskami zdołałem jeszcze bardziej poznać całe środowisko pływackie. Były mistrzostwa Europy w Madrycie, gdzie Otylia potwierdziła tylko swoją klasę, a później przyszła pora na pamiętne igrzyska w Grecji. Komentowałem je razem z szefem szkolenia polskiego związku pływackiego Janem Wiederkiem. Dwa srebra jednego dnia, a potem pierwsze polskie pływackie olimpijskie złoto. Niezapomniane chwile.
Od tej pory polskie pływanie ruszyło.
Odrodził się Bartek Kizierowski, rósł w siłę Paweł Korzeniowski, imponowała Paulina Barzycka, Ola Urbańczyk, Łukasz Drzewiński. Dołączyło wielu innych zawodników jak Sławek Kuczko, Kasia Baranowska, Beata Kamińska, Kasia Dulian, Mateusz Sawrymowicz, Przemek Stańczyk. Piękne było to, że czuło się ducha tej reprezentacji. Każdy, kto startował, uzyskiwał znakomite rezultaty. Ja, jako komentator, poznałem trenerów Pawła Słominskiego i Mirosława Drozda. Dzięki nim mogłem jeszcze bardziej zrozumieć pływanie. Tłumaczyli mi na pozór proste sprawy. Np. dlaczego na mistrzostwach Polski zawodnik uzyskiwał dobry rezultat i wypełniał minimum na mistrzostwa, a później już na głównej imprezie nie wypadał tak dobrze. Właśnie trenerzy uświadomili mi, że pływacy startujący na 200 m muszą popłynąć trudny dystans na bardzo wysokim poziomie 3 razy, czyli poranne eliminacje, popołudniowe półfinały, no i finał, który najczęściej odbywa się następnego dnia popołudniu. Na mistrzostwach krajowych nie ma takiego poziomu i zawodnicy płyną na maksimum swoich możliwości tylko raz.
Wspominał Pan o atmosferze w polskiej reprezentacji. Mógłby Pan opowiedzieć coś więcej na ten temat?
Tu nie trzeba wiele mówić, ja to po prostu przeżyłem. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: mistrzostwa Europy w Eindhoven 2008 roku odbywały się podczas świąt wielkanocnych. Wiadomo, że starty zaczynają się dla pływaków z samego rana. Polska ekipa postanowiła, że spędzimy razem śniadanie wielkanocne, ale … zjemy je wieczorem, w sobotę. Znaleźliśmy kościół, gdzie poświęciliśmy pokarmy. Później jedliśmy to wieczorne śniadanie wszyscy razem w hotelu, na korytarzu przed pokojami. To bardzo łączyło całą reprezentację i nas, komentatorów i reporterów, z nimi.
Czy dochodziło również do śmiesznych sytuacji?
Bardzo często. W głowie mam wiele takich historii. Na pewno nie każdą da się opowiedzieć tak, aby śmieszyła innych, którzy nie byli osobiście przy danym wydarzeniu. Przychodzi mi do głowy np. Sławek Kuczko. Świetny chłopak, który słynął z krótkich, ale pamiętnych wypowiedzi dla mediów. Po zdobyciu swojego pierwszego złotego medalu na międzynarodowej imprezie, zapytany jak się czuje, złoty medalista odpowiedział „jestem w szoku”. Po roku, gdy Sławek wywalczył drugie złoto w Budapeszcie, sytuacja się powtórzyła i został zapytany o to samo. Odpowiedział „Po raz kolejny jestem w szoku”. (śmiech) Dzięki temu, że poznałem trenera Pawła Słominskiego poznałem jego filozofię pływania na 200 m. Chodziło o to, aby płynąć bardzo równo, a trzecią długość pływalni zaakcentować. W roli głównej znowu Sławek Kuczko, zapytany o taktykę przygotowaną z trenerem na wyścig, wyjaśnił: „pierwsza setka - płynę z nimi, druga setka - atakuję”. (śmiech) Wiele niezapomnianych wrażeń dostarczyły nam również dziewczęta. Na mistrzostwach świata w Montrealu, miały… Jakby to powiedzieć… Prześwitujące górą kostiumy. A prosto z wody podchodziły do kamery. Zasłaniały się z wielkim wdziękiem. Ale nie uciekały. Pamiętam również urodziny, które wyprawiliśmy Otylii na mistrzostwach Europy na krótkiej pływalni w Helsinkach w 2006 roku. Był tort ze świeczkami. I „sto lat” oczywiście. Piękne i wzruszające były życzenia świąteczne, które nagrali polscy pływacy po mistrzostwach Europy w Trieście. Tuż przed Bożym Narodzeniem. Podzielili się na role i wyszło znakomicie. To były naprawdę udane lata dla naszego pływania.
Niestety później nadeszły igrzyska w Pekinie.
To prawda. Oczekiwania były bardzo duże. Wszyscy wierzyli w Otylię, w Pawła Korzeniowskiego, Mateusza Sawrymowicza czy Przemka Stańczyka. Skończyło się na czwartym miejscu Jędrzejczak w finale 200 m stylem motylkowym. Niespodzianką była wygrana dwóch Chinek, których wcześniej nikt nie znał, ale tego typu sytuacji było w Pekinie wiele. Myślę, że Polacy przegrali też trochę przez technologię - super szybkie kostiumy rywali. To na pewno miało wpływ na ich wyniki, ale cóż, było minęło.
Później komentował Pan jeszcze mistrzostwa w Rzymie.
Można powiedzieć historyczne, ponieważ tam zakończyła się era tych kosmicznych strojów. Srebrny medal zdobył Paweł Korzeniowski.
Później pływanie zniknęło z TVP.
Wpływ na to miał poziom polskiego pływania. To nie były już takie bogate lata, Otylia nie startowała, dlatego też telewizja nie zdecydowała się na zakup praw do zawodów pływackich.
Czy mimo to śledził Pan zmagania naszych pływaków?
Oczywiście. Byłem na bieżąco z wydarzeniami w światowym i krajowym pływaniu, nie wypadłem z obiegu . Stara miłość nie rdzewieje. (śmiech)
Kolejną okazją do komentowania pływania miał Pan w Londynie, gdzie Polacy niestety nie zdobyli medalu w tej dyscyplinie.
Wszyscy liczyli na Radka Kawęckiego i Konrada Czerniaka. Był również Paweł Korzeniowski. Wiemy jak było. Mam nadzieję, że nadejdzie jeszcze czas Konrada i Radka, a Paweł na swoich czwartych igrzyskach zdobędzie medal. Marzenia czasem się spełniają. Pamiętajmy, że pływacy przywożą medale z igrzysk co 12 lat. Barcelona, Ateny, Rio.
Jak Pan teraz oceni poziom pływania w Polsce?
To na pewno nie te czasy, które były wcześniej. Siła jest w naszych chłopcach, których wymieniliśmy przed momentem. Jeśli dołączy do nich dobry żabkarz, możemy mieć ciekawą sztafetę zmienną. Brakuję trochę takiej gwiazdy wśród kobiet. Jest Ola Urbańczyk, która lepiej czuje się na krótkiej pływalni. Ma siedem medali mistrzostw Europy i nawet jeden z mistrzostw świata. Ale nie była jeszcze nigdy na igrzyskach. Wierzę, że Oli wreszcie się uda, pokaże taką formę jak na mistrzostwach świata w Barcelonie i wypełni minimum do Rio. Wraca Kasia Baranowska, na mistrzostwach okaże się na co ją stać. Wyniki są obiecujące. W grzbiecie niespodziankę może zrobić Ala Tchórz. Niedawno rekord kraju na 50 m motylkiem poprawiła Ania Dowgiert, ale jest to dystans nieolimpijski. Złamała minutę na 100 metrów. Ta sztuka już od paru lat nie udała się żadnej Polce. Wszystko okażę się już niebawem.
Pływanie wraca na antenę TVP.
Od Kazania będziemy transmitować zmagania pływaków. Marzy mi się jakaś nowa „złota era”. Byłoby pięknie nawiązać do tradycji z poprzednich lat.
Panie Przemku bardzo dziękuję za rozmowę. Życzę Panu, aby nie zabrakło emocji w Kazaniu i żebyśmy mogli cieszyć się ze znakomitych występów Polaków.
Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie wszystkich kibiców pływania.