Wywiady

Alicja Tchórz: Powinniśmy być bardziej otwarci na siebie

Szymon Gagatek 2016-08-20 20:09

Dlaczego tuż przed igrzyskami zrezygnowała z centralnego szkolenia? Co oznaczają "otwarte głowy"? Czy polscy pływacy musieli myć okna w wiosce olimpijskiej? Kogo można było spotkać na stołówce w Rio de Janeiro? - odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w rozmowie z zawodniczką Juvenii Wrocław, Alicją Tchórz.

W dniu wylotu z Brazylii zamieściłaś na Facebooku post, który narobił trochę zamieszania w pływackim środowisku i odbił się szerokim echem w ogólnopolskich mediach. Po kilku dniach od publikacji zastanawiasz się czy było warto?

To jest mój fanpage i udostępniam tam część swojego życia. I dobre i złe chwile. To są moje przemyślenia, nie boję się o nich pisać. Tak jak tam wspomniałam, to wszystko nie dawało mi spać. Po prostu chciałam to z siebie wyrzucić. Jeszcze raz podkreślam – to były moje przemyślenia i naprawdę nie muszę z nikim konsultować tego, co wstawiam na Facebooka.

Nie wszystkim kadrowiczom spodobało się, że załatwiasz to w ten sposób. Nie miałaś z tym problemu?

Spodziewałam się, że niektórym osobom może się to nie spodobać. Byłam może troszkę zdziwiona reakcją paru kolegów, ale zawsze trzeba się z tym liczyć, jeżeli zaczyna się coś komentować.

Po poprzednim poście, o którym też było bardzo głośno, mówiłaś, że zdecydowałaś się na jego napisanie po otworzeniu koperty z nagrodą. Wtedy to 200 złotych przelało czarę goryczy. Teraz też była jakaś sytuacja, która doprowadziła do tego, że zamieściłaś ten wpis, czy to wszystko po prostu się skumulowało?

To się raczej kumulowało. Szukałam pozytywów do samych igrzysk, nie chciałam nic upubliczniać. Wiedziałam, że to nie wpłynie dobrze na mnie i całość przygotowań. Starałam się skupić jak najbardziej na starcie na igrzyskach i wycisnąć z treningów najwięcej jak się da.

Twoje przygotowania były skomplikowane. Powróciłaś do swojego klubowego trenera tuż przed igrzyskami.

To było na dwa tygodnie przed wylotem do Brazylii, gdzie przebywaliśmy jeszcze niestety przez kolejne trzy tygodnie. Na ten cięższy trening trafiłam więc do swojego trenera. Staraliśmy się coś tam nadrobić.

Wiesz, że to rodzi w wielu głowach pytanie, czemu zrobiłaś to tak późno?

Prawda jest taka, że na tych obozach, które proponuje nam kadra, jest nam w jakimś sensie „wygodnie”. Mamy zabezpieczone wyżywienie, basen, wszystko na najwyższym poziomie. Pomijając może jedzenie w Lutraki i basen w Aracaju. (śmiech) Czysto ekonomicznie – mojego klubu nie byłoby stać na przygotowania w Grecji. Myślałam, że tamtejszy klimat zrekompensuje pewne niedomówienia.

Czyli dużą rolę odegrała kwestia finansowa?

Tak. Niestety nie jestem zawodniczką pływającą na takim poziomie, który pozwalałby na indywidualne szkolenie. Starałam się podporządkować, ciągle miałam nadzieję, że może tym razem się dogadamy i będzie troszkę inaczej. Z trenerami kadry przygotowywałam się przecież od stycznia, czy też w 2015 roku. Wtedy to się zakończyło szczęśliwie, więc zawierzyliśmy w ten cykl szkolenia. Ja nie twierdzę, że te treningi są złe, nie neguję myśli szkoleniowej. Brakowało mi raczej lepszego przekazu, prowadzenia.

Według Ciebie zabrakło wsparcia? Kontaktu między Wami, na linii trener – zawodnik?

Dokładnie. Jestem przyzwyczajona do zupełnie innych kontaktów - już od samego Kalisza, przez Gorzów Wielkopolski czy teraz Wrocław. Moje relacje z trenerami klubowymi były i są na innym poziomie. Jeszcze w zeszłym roku mogłam zrozumieć, że się nie dogadujemy. Mówię: „nie znamy się, może się dotrzemy”. Ale chyba moje częste rezygnacje ze szkolenia – przed Natanją czy mistrzostwami Polski, bo wtedy też na te półtora miesiąca przed główną imprezą wracałam do swojego trenera, by przygotowywać się jednak pod jego okiem - wybudowały pewien mur pomiędzy nami, którego nie dało się zburzyć.

W poście na fanpage’u napisałaś między innymi, że powinniście mieć bardziej „otwarte głowy. Co miałaś na myśli?

Jeżeli nie potrafimy się dogadać, to jest to porażka zarówno trenera, jak i zawodnika. To na pewno jest obopólna wina. Powinniśmy mieć bardziej „otwarte głowy”, czyli powinniśmy być po prostu bardziej otwarci na siebie, sport, otaczający nas świat. To dotyczy szerokiego spektrum.

Kończą już powoli ten temat... Jak wyobrażasz sobie swoją przyszłość w kadrze?

Na pewno uniezależnię się od kadry narodowej. Dostałam parę wiadomości typu „Dlaczego nie zrezygnowałaś, skoro Ci się nie podobało?”. Ale dla kogo jest ta kadra? Dla zawodników trenerów kadrowych? Tyle osób przewinęło się przez nią przez ten rok, a jednak nie zagrało to tak, jak miało. To nie są moje pierwsze obozy kadry. Ja uczestniczę w nich od 2007 roku i nigdy nie miałam takich problemów.

W Kazaniu mogłaś podchodzić do tego inaczej, bo pojawiły się wyniki.

Już wtedy były jakieś zgrzyty, ale to była też relacja na innym poziomie. Widziałam większe zaangażowanie – z każdej strony.

Wtedy też nakręcała Was atmosfera związana z rezultatami, teraz to wszystko „siadło” bardzo szybko.

Dokładnie. Wtedy to był nowy bodziec, a one zazwyczaj działają bardzo pozytywnie. Wszystko było czymś nowym, my się tam dopiero poznawaliśmy. Nie zawsze, a właściwie rzadko, powtórzenie czegoś dokładnie tak jak w poprzednim cyklu pozwoli komuś na poprawę. Właśnie po to trzeba szukać nowości, mieć te tzw. „otwarte głowy”, o których wspomniałam.

Myślisz, że jedną z przyczyn nienajlepszych wyników mogła być presja, która się pojawiła?

Presja rzeczywiście była. Zwłaszcza na medalistach poprzednich mistrzostw świata. Ja akurat jej zbytnio nie odczuwałam. Nie jechałam do Rio w roli faworytki. Wiedziałam po prostu, że mogę wystartować tam jak najlepiej, wyszarpać z tego startu wszystko, co mogę - i to starałam się zrobić.

Twoje starty w Rio nie odbiegały diametralnie od tego, co pływałaś w tym sezonie. Rekord życiowy ze startu lotnego w sztafecie, na 100 m grzbietem też mniej więcej w tym roku pływałaś podobnie.

To były całkiem niezłe starty, jak na ten cały stres i wszystkie zawirowania. Uważam, że powinnam się cieszyć. Może setka nie cieszy mnie tak bardzo jak 200 metrów. Z ósmego toru atakuje się zupełnie inaczej, niż gdy jest się faworytką na mistrzostwach Polski, płynie się na czwartym torze i całe trybuny ci kibicują i cię niosą. Startuje się jako taki „no-name” i trzeba się jak najlepiej zaprezentować.

Skupmy się całkiem na tych igrzyskach. To był już Twój drugi olimpijski start. Zastanawiam się, czy doświadczenie z Londynu okazało się przydatne?

Było przydatne, bo wiedziałam wcześniej, że będzie trzeba trochę spacerować po wiosce, że trzeba do tego przygotować nogi. Nie przytłoczył mnie też rozmiar tej imprezy. Bo jednak sama wioska zawsze robi wrażenie - ten ogrom ludzi i w ogóle całego przedsięwzięcia. Do tego nie stresowałam się już tak przed startem jak w Londynie. Pamiętam, że wtedy nie mogłam zatrzymać kołatania serca i dobrze, że jakimś cudem trafiłam na swój tor. (śmiech) Tu przystąpiłam do rywalizacji dużo luźniej i dlatego pływałam w miarę ok. Starałam się za każdym razem znaleźć jakieś pozytywy swoich startów i o tym pisałam na swoim Facebooku. Za co zresztą też zostałam zjechana. 

A pod względem organizacyjnym? Można jakoś porównać te igrzyska z londyńskimi?

Brazylijczycy pomimo najszczerszych starań nie zdążyli. Wioska nie była gotowa, warunki mieszkaniowe były słabsze niż w Londynie.

Myliście okna, jak niektórzy polscy sportowcy?

Wcześniej w naszym apartamencie była już Kasia Baranowska, więc ona miała tę niezwykłą przyjemność sprzątania. (śmiech) Pod tym względem rzeczywiście gospodarzom troszeczkę zabrakło. Jedzenie też mogłoby być lepsze, ale przy takim ogromie ludzi doskonale rozumiem, że ta jakość posiłków mimowolnie spada. Londyn tu jednak wygrał, przepraszam Brazylijczyków.

Gospodarze tych igrzysk rzeczywiście okazali się bardziej spontaniczni niż Brytyjczycy?

Tak. I oni naprawdę się starali. Stawali na głowie, żeby dokręcić jakiś kran czy coś. (śmiech) Ale też pewnie cała ta sytuacja w Brazylii im nie pomogła. Po tym co zobaczyliśmy w Rio – mieście pełnym sprzeczności – nie dziwię się. Fawele i jakość życia tamtejszych ludzi przerażają.

Mieliście okazję przynajmniej przez moment poczuć klimat Rio?

Nie wychodziliśmy do żadnych faweli, widzieliśmy je jedynie z busa. Zdecydowanie lepiej to wszystko wygląda z bezpiecznej odległości. Ale zobaczyliśmy też ładniejszą część Brazylii: pomnik Chrystusa Odkupiciela, Copacabanę, widzieliśmy też z daleka Górę Cukru. W Rio piękno krzyżuje się z biedą.

Lubisz klimat olimpijskiej stołówki?

Pewnie. Lubię to w igrzyskach, że przez to, że chodzimy w kadrowych strojach, każdy wie z jakiego kraju jesteśmy. Można „wyczaić” kogoś, kogo chciałoby się poznać. Nie mam większego problemu, żeby powiedzieć: „Cześć. Mogę się dosiąść?”. Poznajemy więc kolejne osoby, rozmawiamy o swoich doświadczeniach i to jest piękne w igrzyskach.

A w Rio udało Ci się poznać kogoś ciekawego?

No niestety, nie złapałam Michaela Phelpsa, tak jak Ola, która minęła się z nim na wejściu do stołówki. Z takich ciekawostek, poznaliśmy Australijczyka, który gra w hokeja (Aran Zalewski - przyp. red.). Podszedł do nas i zagadał, przedstawił się i okazało się, że jego ojciec jest z naszego kraju. Poza tym, miałam ogromną przyjemność poznania się bliżej z polskimi lekkoatletami, rozmawiałam z naszymi piłkarzami ręcznymi, co było dla mnie ogromnym zaszczytem. Szybko też pstrykałam jakieś zdjęcia, teraz chłopaki walczą o medal, więc będzie można się nimi pochwalić na Facebooku. (śmiech)

Na co dzień nie macie raczej szans, by lepiej się poznać, a przecież na dobrą sprawę robicie to samo – uprawiacie sport.

Tak, wszyscy borykamy się z jakimiś problemami, ale mamy też sobie do przekazania te dobre rzeczy. W Rio rozmawiałam chociażby z kolarzami torowymi. Na takiej imprezie można poznać specyfikę treningu i w ogóle zawodów. Interesuję się sportem, wiele dyscyplin rozumiem, znam zasady. Ale nie wszystkie, więc zawsze chętnie słucham jak to wygląda od podszewki.

Tęsknisz za Rio?

Jestem zadowolona, że jestem w domu. To był ciężki rok, prawie cały czas żyłam na walizkach. Nawet we Wrocławiu, w którym trenuję, byłam bardzo mało. A do Kalisza to już w ogóle przyjeżdżałam zazwyczaj dosłownie na parę godzin. Teraz cieszę się, że jestem z rodziną i mam chwilę na relaks. Ale do Rio wrócilibyśmy pobawić się na falach oceanu. (śmiech)

Alicja Tchórz nie mówi „dość” i stawia już sobie kolejne cele?

Kolejnym celem są mistrzostwa świata na krótkim basenie. Uważam, że w sztafecie 4x50 m stylem zmiennym mamy z dziewczynami ogromne szanse walczyć o finał, a może nawet - jak nas poniesie - o jakiś krążek. To jest taka „nasza” sztafeta, tak jak chłopaków 4x200 kraulem. Wiem, że w Kanadzie możemy pokazać, co potrafimy.