Katarzyna Baranowska: Ostatnio zaskakuję samą siebie
Jest przykładem tego, że nawet po długiej przerwie można udanie wrócić do pływania. Niezwykle pogodna i entuzjastycznie nastawiona do codziennego życia. Już za kilka dni w Lublinie powalczy o minimum na mistrzostwa Europy w Londynie i kolejne medale krajowego czempionatu. Zapraszamy do zapoznania się z wywiadem, którego udzieliła nam Katarzyna Baranowska.
Na początku naszej rozmowy chciałbym wrócić do 2008 roku. Igrzyska w Pekinie, Ty prezentujesz się bardzo dobrze. Poprawiasz rekord Polski, awansujesz do finału na 200m stylem zmiennym. Co się stało, że po takich sukcesach zniknęłaś z polskiego pływania na kilka ładnych lat?
O tym wszystkim można by książkę napisać. (śmiech) W tej sytuacji można na pewno mówić o problemach zdrowotnych i zmęczeniu materiału. Trenowanie przestało sprawiać mi przyjemność, robiłam za dużo rzeczy na siłę. Te wszystkie sprawy tak się nawarstwiły, że w rezultacie wypadłam z pływania na kilka lat.
Dlaczego zdecydowałaś się wrócić?
Każdy pływak po zakończeniu kariery spotyka się z problemem utrzymywania wagi. To jest bardzo proste, człowiek je tyle samo co wcześniej (albo więcej), a organizm nie potrzebuje już dostarczenia takich ilości kalorii. W rezultacie zaczynamy przybierać na wadze. Ja doszłam do takiego momentu, że od swojej wagi startowej przybyło mi 35 kg. Nie powiem, dość krytyczny i mało przyjemny moment. Wtedy wiedziałam, że muszę zacząć coś ze sobą robić. Bałam się, że jak wyjdę na plażę w stroju kąpielowym to ktoś zadzwoni do Greenpeace, że jakiś wieloryb wypłynął z morza i ludzie zaczną polewać mnie wodą z plastikowych kubeczków. (śmiech) Po zrzuceniu kilku(nastu) pierwszych kilogramów, postanowiłam zamoczyć stopę w wodzie, nie odrzuciło mnie, więc poszłam na całość i zdecydowałam się na powrót do basenu. Nie miałam już wodowstrętu i, co dziwne, pływanie znowu zaczęło mnie cieszyć… A mówią, że człowiek z wiekiem mądrzeje.
Twoje koronne konkurencje, czyli 200 i 400m stylem zmiennym, wymagają znakomitej wytrzymałości. Po kilku latach przerwy trudno było wrócić do takiego ciężkiego treningu?
Jeśli chodzi o pływanie samego kilometrażu, to nie było aż tak tragicznie. Gorzej było z intensywnością. Gdy wracałam, to myślałam sobie, co to będzie za problem polecieć kilka setek np. w 1:20 start. Rzeczywistość okazała się bardziej brutalna. Modliłam się, żeby dopłynąć do ściany, a co tu dopiero mówić o utrzymywaniu jakiegoś tempa. Teraz na treningach osiągam zbliżone czasy jak wtedy, gdy przygotowywałam się do Igrzysk w Pekinie. Trenuję już jednak zupełnie inaczej i nie da się aż tak dokładnie porównywać moich rezultatów z treningów obecnie, do tych sprzed igrzysk. Najbardziej cieszy mnie to, że pływanie znowu jest moją pasją i na trening, nawet o 5 rano, idę z bananem na twarzy. (śmiech)
Swoje największe sukcesy odnosiłaś trenując w Szczecinie pod okiem trenera Mirosława Drozda. Gdy zdecydowałaś się wrócić, nie było tematu dalszej współpracy?
Sytuacja wygląda tak, że ja już jestem zupełnie inną zawodniczką niż kilka lat temu. Jestem bardziej świadoma, przede wszystkim jestem już dorosła. Trener Drozd jest znakomitym szkoleniowcem, ale wymaga całkowitego podporządkowania. Jako młoda zawodniczka wykonywałam bez pytania każde polecenie - no, może prawie każde. Teraz lubię dyskutować z trenerem, mieć swoje zdanie w pewnych kwestiach. Oczywiście podczas treningów wykonuję każde zadanie bez gadania, jednak w tym wieku relacja trener-zawodnik wygląda dla mnie zupełnie inaczej. Chyba też dlatego, obecna współpraca z Michaelem układa się nam tak dobrze, obydwoje się nawzajem słuchamy - przeważnie (śmiech) - szanujemy i przy tym wszystkim, dobrze się bawimy. Wiemy, że jedziemy na tym samym wózku i tworzymy zgrany team.
Pamiętasz czasy, gdy polskie pływanie było na bardzo wysokim poziomie. Sama zdobywałaś medale międzynarodowych imprez. Jak ocenisz obecny poziom pływania w naszym kraju?
Myślę, że wszystko idzie w dobrą stronę. Ostatnie Mistrzostwa Europy pokazały, że mamy kilku zawodników na światowym poziomie. Są też młodzi, którzy swoimi wynikami pokazują, że też się rozwijają i chcą iść w ślady swoich starszych kolegów. Mam nadzieję, że przyszły rok pokaże, że polskie pływanie na dobre się obudziło i wraca tam gdzie być powinno, czyli do czołówki europejskiej i światowej.
W poprzednim sezonie wszystko wskazywało na to, że uda Ci się wypełnić minimum na mistrzostwa świata w Kazaniu. Na mistrzostwach Niemiec zabrakło Ci niewiele, ale sama mówiłaś, że nie robiłaś odpuszczenia do tych zawodów. Szczyt formy miał przyjść na mistrzostwach naszego kraju. Potrafisz wskazać przyczynę dlaczego się nie udało i popłynęłaś sporo wolniej niż na zawodach u naszych zachodnich sąsiadów?
To kolejny doskonały materiał na książkę. (śmiech) Rzeczywiście na mistrzostwach Niemiec uzyskałam dobry rezultat na 400m stylem zmiennym. Postanowiłam jednak, żeby się nie nudzić na zawodach, wystartować na 50m stylem grzbietowym. Blondynka pozostanie blondynką, przy zakończeniu źle policzyłam ruchy i z całym impetem uderzyłam w ścianę. Kontuzja była na tyle poważna, że na kilka tygodni przed mistrzostwami Polski wypadłam z treningu, bo nie byłam w stanie normalnie realizować zadań. W moich konkurencjach wytrzymałościowych takiej przerwy nie da się nadrobić i niestety zakończyło się to Bombą Roku 2015. (śmiech)
Myślisz o wypełnieniu minimum olimpijskiego na 200 czy bardziej na 400m stylem zmiennym?
To trudne pytanie. Oba te wyniki są w moim zasięgu. Może wyjdzie również 200 grzbietem, z zawodów na zawody pływa mi się ten dystans coraz lepiej. Więc może to właśnie w tej konkurencji uda mi się wypełnić minimum do Rio? Może 100 żabą… Kto wie, jeśli chodzi o moje starty i osiągane wyniki, ostatnio zaskakuję samą siebie. (śmiech) Czas pokaże.
Czego można Ci życzyć na ten najbliższy czas?
Na pewno zdrowia i tego, żeby omijały mnie głupie kontuzje, bo niestety mam do nich niesamowite szczęście. Jeśli zdrowie będzie dopisywać, to wszystko będzie dobrze.