Wywiady

Paweł Słomiński: Udowodnię, że związkiem można zarządzać transparentnie i uczciwie

Szymon Gagatek 2016-11-27 22:48

Wybory na prezesa Polskiego Związku Pływackiego już za nami. Emocje związane z rywalizacją o to stanowisko powoli zaczynają opadać. Kilka dni temu, jeszcze przed rozpoczęciem Grand Prix Polski w Poznaniu, mieliśmy okazję porozmawiać z nowym sternikiem polskiego pływania, Pawłem Słomińskim. Sprawdźcie, co miał nam do powiedzenia.

Od czasu wyboru Pana na prezesa PZP minęło kilka dni. Zdążył Pan już ochłonąć po tych emocjach?

Myślę, że powoli dochodzę do siebie. Jestem trochę zmęczony, ale cały czas coś się dzieje, jest dużo pracy. Wchodzę w zupełnie nowy wymiar obowiązków i jakoś się wdrażam.

Ostatnie tygodnie nie były dla Pana najłatwiejsze. Spodziewał się Pan, że kampania będzie przebiegać w taki sposób?

Absolutnie nie. Nie brałem takiego wariantu pod uwagę, chociaż już wcześniej było wiele sygnałów i krytycznych opinii na temat tego, co się działo. Oczywiście mogę sobie wyobrazić, że wielu ludzi mogło mieć wątpliwości po ostatniej kadencji i moim „udziale” w wydarzeniach, związanych z rekomendowaniem na stanowisko prezesa Andrzeja Kowalskiego, który w tej roli zupełnie się nie sprawdził. Ale tego, co działo się w ostatnich kilku dniach poprzedzających zjazd na pewno się nie spodziewałem.

Czuł się Pan atakowany w trakcie kampanii? Sprawa wyboru poprzedniego prezesa czy też kwestia centralnego szkolenia były często podnoszone jako argumenty przeciwko Pana kandydaturze.

Oczywiście można podnosić każdy argument. Demokracja ma to do siebie, że ludzie mają swobodę wyrażania swoich myśli i opinii. Natomiast forma przedstawiania tego była dla mnie nie do przyjęcia. Jeżeli chodzi o Andrzeja Kowalskiego, to przypomnę, że natychmiast, gdy dowiedziałem się o pewnych nieprawidłowościach, a szczególnie o zmianie warunków jego umowy, zacząłem wykonywać działania zmierzające do tego, aby nakłonić go do powrotu do starych warunków. Później, gdy widziałem, że nie ma to żadnego sensu, ponieważ jest uparty i popełnia kolejne błędy łamiąc również inne przepisy, w sposób bardzo zdecydowany dążyłem do odsunięcia go od pełnionej funkcji. O wszystkim poinformowałem członków zarządu, a więc ludzi, którzy na niego głosowali i mu zaufali. Przypomnę też, że przeprosiłem całe środowisko za ten wybór i myślę, że to jest po pierwsze objawem szczerych intencji i uczciwości w stosunku do całego środowiska, a po drugie też pewnego rodzaju odwagi. Nikt z nas nie lubi przegrywać i przyznawać się do błędów. Tu nie było jednak mowy o tym, abym tego nie zrobił, ponieważ mam świadomość, że brałem w tym udział i dałem tej kandydaturze najmocniejsze wsparcie. 

Natomiast jeżeli chodzi o drugi temat, związany ze szkoleniem centralnym… Ludzi, którzy próbowali oprzeć kampanię wyborczą na twierdzeniu, że Paweł Słomiński jest miłośnikiem szkolenia centralnego, odsyłam do zapoznania się z obowiązującymi przepisami Ministerstwa Sportu i Turystyki. To co oni mówią, świadczy tylko o tym, że kompletnie nie znają się na tym jakie są przepływy pieniędzy w polskim sporcie. Szkolenie centralne wynika z zapisów w decyzjach, które ogłasza co roku ministerstwo. Wyraźnie jest tam napisane, że programy indywidualne mogą realizować zawodnicy formatu Radka Kawęckiego czy Konrada Czerniaka, natomiast pozostali zawodnicy muszą być objęci grupowym szkoleniem centralnym. Jeżeli dodamy do tego fakt, że w każdej z tych umów ministerialnych jest zapis mówiący, że można finansować wyłącznie zawodników kadry narodowej, to twierdzenie, że będziemy finansowali kluby i pomożemy ich trenerom, nie opiera się o przepisy i jest pozbawione sensu. Szkolenie centralne realizujemy, ponieważ taki jest wymóg ministerstwa. Natomiast ja nie wycofuję się z tego, że uważam, że udział w zgrupowaniach reprezentacji to dodatkowy bodziec dla zawodników. Oczywiście pod warunkiem, że wokół niej panuje odpowiednio dobra atmosfera i ludzie ją wspierają, a nie krytykują - między innymi wyciągając nieprawdziwe argumenty o szkoleniu centralnym, o tym, że związek to narzuca. Związek nie ma innego wyjścia.

Pan, w przeciwieństwie do trenera Widanki, nie zdecydował się na publiczne wypowiedzi, polemikę z kontrkandydatem czy też wcześniejszą prezentację swojego programu dla opinii publicznej. Z czego wynikała taka decyzja?

Z ludźmi, którzy zachowują się w sposób nieelegancki, nie dyskutuję. Staram się w przestrzeni publicznej zachowywać spokój i szacunek do innych. Trzeba też pamiętać, że cały ten negatywny przekaz, który wyszedł na zewnątrz, to nie tylko kwestia tego, że ja się mogłem poczuć dotknięty czy urażony, że w kłamliwy sposób prowadzono kampanię. W moim przekonaniu - człowieka, który pracował również ze sponsorami i w ministerstwie sportu – tego typu działalność jest szkodliwa dla naszego środowiska. Wyciąganie kłamliwych brudów powoduje, że zarówno sponsorzy, jak i ministerstwo patrzą na to i mówią, że skoro w tym środowisku jest tak źle, to po co tam dawać pieniądze i ich wspierać. Niech się tłuką we własnym sosie i tyle. Stąd moje milczenie i brak polemiki. Natomiast w kwestii programu mogę odpowiedzieć naprawdę bardzo rzeczowo i w sposób logiczny dla każdego. Nie ujawniałem go ponieważ uważam, że jest on naprawdę merytoryczny, oparty o realia i o przepisy funkcjonujące w tej chwili w polskim sporcie. Jest też ambitny i ciekawy. Nie chciałem więc dawać szansy mojemu kontrkandydatowi, by cokolwiek z niego zaszczepił. Uważam też, że wcześniejsza prezentacja programu dla całego środowiska, gdy w zjeździe bierze udział 104 delegatów, nie ma większego znaczenia. Jeżeli delegaci zobaczyli go na zjeździe, mieli czas na to, by wyrobić sobie pogląd na temat tego, który program jest ambitniejszy.

Gdyby zatem miał Pan teraz przedstawić podstawowe założenia Pana programu, jakie one są?

Program obejmuje wiele punktów. Przedstawiłem go jako piramidę szkolenia podzieloną na segmenty. W każdym z nich trzeba wykonać jakąś część działań, które mają pomóc realizować projekt pod nazwą polskie pływanie. W pierwszym segmencie nawiązałem do szeroko pojętego upowszechniania dyscypliny, bo uważam, że jest to nie tylko liczba trenujących dzieci, ale również osób dorosłych, które na przykład biorą udział w zawodach Mastersów. Oni nie tylko wykazują aktywność ruchową. Są to także ludzie, którzy stanowią potencjał reklamowy - dobrze wykorzystany może służyć do tego, by później pozyskiwać sponsorów. 

W tym segmencie pokazałem też kilka konkretnych programów. Pierwszy z brzegu, który mogę opisać, to program pod roboczą nazwą  „Poznaj Mistrza”. W jego ramach chcielibyśmy wykorzystać na przykład środki z ministerstwa przeznaczone na promocję sportu, ale również pieniądze z budżetów dużych miejscowości i zaprosić do Polski - obrazowo mówiąc - Michaela Phelpsa, który w kilku miastach spotka się z naszą młodzieżą i dzieciakami promując pływanie na najwyższym światowym poziomie. Takich programów pokazałem jeszcze kilka.

Później odniosłem się w prezentacji do szkolenia na poziomie klas 4-8, czyli już w nowym systemie edukacji. Mam nadzieję, że minister Bańka spotka się ze mną i będziemy mogli porozmawiać na temat tego programu. Będę lobbował w ministerstwie o to, aby pozyskać pieniądze, wzorem siatkarskich ośrodków szkoleniowych i zrobić podobne ośrodki przy klubach najlepiej pracujących z dzieciakami. Jeżeli napiszemy program szkoleniowy, który będzie zawierał wytyczne jak szkolić te dzieci (bo dziś takiego programu nie ma – i to też w moim programie się pojawiło), pomożemy trenerom i zawodnikom, bo będą mieli lepsze warunki dzięki pieniądzom, które mam nadzieję otrzymamy z ministerstwa.

Następny segment to Szkoły Mistrzostwa Sportowego i szkolenie wojewódzkie. SMS jako podstawowa forma szkolenia. Tam zawodnicy mogą łączyć ciężki, codzienny trening z normalną nauką w szkole. Dodatkowo myślę, że bardzo ważnym elementem jest to, że gros kosztów związanych ze szkoleniem tych pływaków ponosi nie Ministerstwo Sportu czy Polski Związek Pływacki, ale Ministerstwo Edukacji Narodowej. To ono daje w ramach Szkół Mistrzostwa Sportowego obiekty, etaty dla trenerów-nauczycieli, itd. Ważne jest, by spisać wytyczne, bo na poziomie SMS też musimy stworzyć program szkolenia, którego nie ma. Wpisanie go do podstawy programowej MEN pozwoliłoby na konkretne rozwiązania, również finansowe - utworzenie siatki płac itp. To trudny temat, ale uważam, że trzeba się z nim zderzyć i spróbować go rozwiązać. W tym segmencie mojego programu wskazuję też na potrzebę pozostawienia szkolenia wojewódzkiego jako formy uzupełniającej szkolenie w SMS.

Kolejne jest szkolenie centralne na poziomie seniorów. Moja propozycja jest taka, by podzielić je na dwa etapy. Pierwszy to luźniejsze szkolenie przez pierwsze dwa lata, gdzie w ramach wytycznych ministerstwa realizowalibyśmy program bez przewodnictwa żadnego lidera. Natomiast od 2019 roku zostałby powołany trener wiodący, który byłby również przygotowywany do wyjazdu na igrzyska. Tworzyłby on wokół siebie reprezentację olimpijską. Dlaczego ten szkoleniowiec i jego współpracownicy są potrzebni? Ponieważ igrzyska są w Tokio i w mojej ocenie nie ma możliwości, by na rekonesans rok wcześniej wysyłani byli zawodnicy z trenerami w proporcjach 1:1. Zresztą to jest niemożliwe ze względu na obowiązujące przepisy. Poza tym na igrzyska pojedzie tylko kilku trenerów, tak jak było w Rio. Do Brazylii udało się czterech szkoleniowców wytypowanych przez PKOl, natomiast pozostali byli tam na rachunek PZP. O tym się nie mówi, ale koszt wyjazdu trenerów, którzy polecieli na igrzyska ze związku wyniósł ponad 60 tysięcy zł. PZP zapłacił za G. Widankę, B. Olejarczyka, P. Ptaszyńskiego, R. Białeckiego i dr W. Hytrosia. Cud, że udało się załatwić im takie akredytacje, by mogli wchodzić na obiekty. Ale w Japonii może się to nie udać i trzeba przyzwyczaić zawodników w ciągu tego ostatniego półtora roku do tego, że pojadą na najważniejsze zawody czterolecia z obcym trenerem, że będą musieli się z nim komunikować, rozwiązywać takie problemy jakie pojawiały się z Alą Tchórz. Nie wyobrażam sobie, by było inaczej i taką osobę będzie trzeba wyłonić.

Oczywiście na wszystko wiążące się ze szkoleniem centralnym będą konkretne kryteria, mówiące o tym, co trzeba będzie wykonać, by być do niego zakwalifikowanym w kolejnych latach. Jesteśmy kilka dni po wyborach, a ja w tej chwili mam już taki projekt, przygotowany przez wydział szkolenia. Będą też wytyczne, co trzeba zrobić by pojechać na poszczególne imprezy mistrzowskie. Chciałbym również stworzyć jasne zasady współpracy z trenerami - na co mogą liczyć szkoleniowcy zawodników poszczególnych kadr. Z docierających do nas informacji wynika, że ministerstwo sportu wskazuje powstanie kadry A1, A2, B1, B2 i C. Więc trzeba ustalić, co trener może otrzymać od PZP w zależności od tego jakiej klasy ma zawodnika. Oczywiście cały ten projekt będzie zależał też od tego, ile dostaniemy pieniędzy z ministerstwa. Tutaj informacje są raczej mało ciekawe, a opozycja, która nie może się pogodzić z przegraną, w mojej ocenie tylko pogorsza naszą sytuację.

Program odnosił się też do wielu innych rzeczy, między innymi do współpracy z podmiotami takimi jak Ministerstwo Sportu i Turystyki, Polski Komitet Olimpijski, władze międzynarodowe. Były również akcenty dotyczące opieki medycznej. Zaproponowałem tu dwa rozwiązania, bo jestem po bardzo ogólnych rozmowach, gdy jeszcze nie byłem prezesem, z dwoma prywatnymi firmami medycznymi. Jedną już znamy, bo z nią współpracowaliśmy, druga też wstępnie zaproponowała chęć rozmów na temat współpracy z polską reprezentacją.

W ten sposób na sam koniec doszedłem w swoim programie do rzeczy według mnie najważniejszej jeżeli chodzi o pozyskiwanie potencjalnych sponsorów. Powiedziałem wyraźnie, że w tej chwili gwiazdy naszej kadry narodowej nie są produktem tak atrakcyjnym, byśmy mogli znaleźć nie wiadomo jak wielkiego i bogatego sponsora, który da nam pieniądze. Uważam, że pozyskiwać fundusze możemy przede wszystkim wykorzystując produkt pod nazwą media społecznościowe – wykorzystując je do tego, aby aktywność środowiska przełożyła się na liczbę odsłon witryn, kliknięć na Facebooku, zamieszczanych informacji na różnych stronach. I właśnie tym zainteresować potencjalnych sponsorów. Pokazać, że tu jest duży ruch, warty zainteresowania, by umieścić tu swoje reklamy.

Program jest zwarty i logiczny. Pokazuje jak to wszystko można zrobić. Wymaga dużo pracy, ale powiedziałem też, że będę chciał zaangażować grupę młodych ludzi, którzy część z tych programów mi podpowiedzieli. Chciałbym, żeby to oni je koordynowali.

Teraz nadszedł czas ciężkiej pracy. Pomysłów jest sporo, ale czy ma Pan wśród nich jakiś jeden, który uważa Pan za najważniejszy w tej kadencji?

Uważam, że polskie pływanie to projekt całościowy i wszystkie elementy się ze sobą zazębiają. Wykonanie któregokolwiek z zadań już i tak będzie wartością dodaną. Bardzo ważnym będzie nowoczesne spojrzenie na komunikację, przekaz w mediach społecznościowych. To forma zaniedbywana przez związek całkowicie. Myślę, że jest tu wiele do zrobienia. Na zjeździe dałem taki przykład, który zresztą podsunęła mi Otylia Jędrzejczak. Mówi: „Trenerze, można zrobić na stronie internetowej konkurs polegający na tym, że co tydzień w formie materiału filmowego prezentuje się jakiś klub”. Klubów mamy 471 w Polsce. Ogłaszamy konkurs, który film najbardziej się podoba, więc zawodnicy i ich rodziny klikają, chcą oglądać te filmy. Wydaje mi się, że to jest atrakcyjne, bo dziś młodzież bez smartfona nigdzie się nie rusza. Tych pomysłów może być wiele. 

Dużo mówił Pan o współpracy z ministerstwami. Pan ma za sobą ministerialną przeszłość. Znajomość tych realiów pomoże w ułożeniu odpowiednich relacji z rządowymi władzami polskiego sportu?

Mam taką nadzieję. I mam nadzieję, że nikt w ministerstwie – a odbieram ministra Bańkę i jego współpracowników za ludzi naprawdę rozsądnych –  nie będzie się tutaj kierował tym, że pracowałem jako wicedyrektor departamentu w poprzedniej ekipie. Do pewnego poziomu są to kadry merytoryczne. Ja takim pracownikiem byłem. Nie szedłem tam jako polityk, tylko człowiek posiadający odpowiednią wiedzę. Jeżeli udałoby się porozumieć, to myślę, że pomysły, które przedstawiłem są na tyle rzeczowe, że powinny przekonać ministerstwo przynajmniej do tego, że warto nam pomagać, a nie przeszkadzać. Druga strona medalu, z którą się stykam w tej chwili w związku, to umiejętność czytania regulacji, które nas obowiązują. W jednym z pierwszych slajdów pokazałem, że naszym największym sponsorem na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat jest ministerstwo sportu, dając nam prawie 90% dotacji, które posiadamy. Więc umiejętność rozliczania i korzystania z tych dotacji zgodnie z przepisami, tak by nie musieć ich później oddawać jako wykorzystanych niezgodnie z przeznaczeniem - to jest też moja rola jako menedżera. Już po kilku dniach widzę, że w międzyczasie ominęliśmy jakieś miny, bo lampka mi się gdzieś pali, znam te wszystkie tryby i wiem jak się w nich poruszać.

Wybory zakończone, kurz zaczyna opadać. Atmosfera w środowisku wciąż jest jednak napięta. Ma pan pomysł jak wyjść z tej sytuacji?

Ja mam zamiar koncentrować się na pracy i nią przekonywać ludzi, że mam uczciwe intencje. Chciałbym bardzo podziękować wszystkim, którzy oddali na mnie głosy. Mam duży szacunek do nich, że potrafili mi zaufać i naprawdę czuję ten ciężar odpowiedzialności. Nie przychodzę do związku po pieniądze. Chcę udowodnić, że można nim zarządzać przede wszystkim w sposób transparentny i uczciwy.

Po wyborach jednym z największych zarzutów wobec nowo wybranych władz był fakt braku w zarządzie PZP osób z kilku znaczących dla polskiego pływania województw. Jak Pan by się do tego odniósł?

Dziwię się, bo w niedzielę rano spotkałem swojego kontrkandydata na parkingu przed hotelem w Spale i rozmawiałem z nim, tłumacząc, że nie będzie żadnej złośliwości w stosunku do nikogo, do żadnego okręgu i w stosunku do niego jako kontrkandydata. Tym bardziej, że jest trenerem prowadzącym bardzo dobre zawodniczki. Moją rolą jako prezesa jest traktować wszystkich tak samo i tworzyć dobre warunki, oczywiście na miarę możliwości i obowiązujących przepisów. Rozstaliśmy się z zadowoleniem, że zjazd był w miarę kulturalny, nie było rzucania błotem. Dwa dni później przeczytałem wypowiedź Grześka i Jacka Miciula, że zjazd był ustawiony, a delegaci kupowani stanowiskami w zarządzie. Powiem szczerze, tymi słowami jestem bardzo poruszony, ponieważ w ten sposób obrażają 61 delegatów, w dużej mierze kolegów trenerów i działaczy, z którymi widują się na co dzień, mówiąc im „daliście się sprzedać”. Przepraszam, ale za co się sprzedać? Funkcja w zarządzie jest funkcją społeczną. Tam nie płaci się żadnych pieniędzy, po prostu bierze się udział w podejmowaniu decyzji i dyskutuje na różne tematy. Tego typu postawa jest dla mnie niezrozumiała, tym bardziej, że dalej podgrzewa to niepotrzebnie atmosferę, która szkodzi wizerunkowi polskiego pływania. Przed wyborami powiedziałem w jednej z rozmów z Grzegorzem Widanką, że jeżeli przegram walkę o fotel prezesa – zresztą delegaci, którzy mnie wspierali to potwierdzą – nie tylko nie będę kandydował do zarządu, ale wręcz wycofam się z działalności na poziomie Polskiego Związku Pływackiego, ponieważ nie wyobrażam sobie, że będę się mieszał w sprawy, w których nie mam szans odegrania żadnej roli. Dziwię się też temu krzykowi, że to niedemokratyczne, a zarząd został ustawiony i nie ma ani jednej osoby z opozycji. W obecnym Zarządzie są przedstawiciele 12 z 16 okręgów. Zadam też logiczne pytanie, czy w jakimkolwiek rządzie byli lub są przedstawiciele opozycyjnych ugrupowań? Jeżeli chcemy realizować konkretne zadania, a ja biorę za to pełną odpowiedzialność, to dlaczego mamy się godzić na to, by ktokolwiek z opozycji był w zarządzie i torpedował nasze działania? Nie widzę takiej potrzeby i uważam, że to jest kolejny przejaw demokracji. Taka była wola większości delegatów. Nie wygrałem jednym głosem, tylko zdecydowanie. Ta opcja, która podniosła rękę do góry przy głosowaniu na prezesa, zarząd czy na komisję rewizyjną, zdecydowanie wyraziła swoją wolę. Proszę pamiętać też o tym, że do zarządu weszło 16 ludzi, a głosowało „ZA” chyba 61 osób. Wszyscy dali się przekupić? Za co? Za stołki tych, którzy weszli? Uważam, że to są negatywne emocje, niemożność pogodzenia się z tą rzeczywistością i tyle. Ja bym proponował, żeby te osoby zwróciły uwagę, w których okręgach były problemy wyborcze i gdzie były składane protesty. 

Trener Micul często wypowiada się w artykułach redaktora Puki.

Jestem zbulwersowany postawą redaktora Puki, dlatego, że uprawia nierzetelne dziennikarstwo. Przedstawianie Edwarda Deca jako nieznaczącego delegata z Podlaskiego jest obraźliwe i kolejny raz wykazuje jego brak wiedzy. E. Dec to wychowawca wielu medalistów MP we wszystkich kategoriach wiekowych, ale przede wszystkim trener Joanny Mendak, która  wywalczyła 6 medali w Igrzyskach Paraolimpijskich w tym trzy złote na 100 motylkiem (w Atenach, Pekinie i Londynie).  Jeżeli pisze się artykuł twierdząc, że były nieprawidłowości przy wyborze członków zarządu, to powinno się zamieścić też wypowiedź drugiej strony. Artykuł redaktora Puki był jednostronny, miał wywołać sensację i znowu wytworzyć negatywną atmosferę wokół polskiego pływania. Pan redaktor Puka szkodzi polskiemu pływaniu, mówię to z pełną odpowiedzialnością. Gdyby był rzetelny, nie miałbym do niego żadnych pretensji, dlatego, że rozumiem, że każdy ma prawo do swojego zdania. Demokracja na to pozwala.

Łączenie funkcji prezesa ze współpracą z Radosławem Kawęckim będzie dużym wyzwaniem? Robił Pan to już przez jakiś czas pracując w Ministerstwie Sportu.

Mówiłem już o tym na zjeździe i po nim. Gdy pracowałem w ministerstwie, to nie była prosta sprawa. Wtedy wypowiadał się na ten temat prawnik, który analizował czy jest to zgodne z przepisami. Po stwierdzeniu, że nie ma konfliktu interesów, a treningi odbywają się poza godzinami mojej pracy w urzędzie, wyraził opinię, że mogę to robić. Przypomnę tylko, że skutkiem tego był srebrny medal Radka w Kazaniu. Oczywiście, kosztowało mnie to ogrom pracy i teraz też tak jest. Idę na trening na godzinę 6, po treningu jestem w związku albo na zajęciach ze studentami i wieczorem wracam na pływalnię. Pracuję więc od rana do wieczora – praktycznie rzecz biorąc od 5:20 do 21. Ale tak jak powiedziałem na spotkaniu z pracownikami, będę robił to do momentu, gdy stwierdzę, że związek funkcjonuje już na tyle dobrze, że będę mógł sobie pozwolić na jeden dzień oddechu, mając zaufanie do wszystkich pracowników, takie jakie powinienem mieć. Póki co, będę to próbował pogodzić. Pierwszy rok organizacyjnie nie będzie dla nas trudny, bo mistrzostwa świata są w Budapeszcie. Nie wymaga to zgrupowań klimatycznych, wyjazdów. Możemy się przygotowywać cały czas w Warszawie na długiej pływalni i stąd pojechać na Węgry. Nie widzę tu konfliktu.

Skoro już mowa o pana podopiecznym… Na zakończenie chciałbym jeszcze zapytać o sportowe plany na najbliższe miesiące.

Radek postanowił - i to jest tylko i wyłącznie jego decyzja – że chce startować  na mistrzostwach świata w Windsor. Chce sobie po Rio udowodnić, że nadal potrafi wygrywać z rywalami ze świata. Rozumiem go. Dlatego będziemy ścigać się z wymagającą kwalifikacją (1:51.44) i zobaczymy jak to będzie. Natomiast jako prezes chcę teraz zorganizować zawodnikom i trenerom wszystko na najwyższym poziomie. W kontekście mistrzostw podjąłem już działania, by nasi reprezentanci polecieli do Kanady w odpowiednim czasie. Organizator zapewnia pobyt na cztery dni przed imprezą, ale ja uważam, że potrzeba minimum sześciu, bo różnica czasu wynosi sześć godzin. Na każdą godzinę przypada co najmniej jeden dzień. Szukamy tam też hotelu, dodatkowego basenu, żeby można było pływać. Kolejny temat – zastrzegłem natychmiast, że nie możemy sobie pozwolić na żadne loty z przesiadkami po pięć razy. Ma być możliwie bezpośrednio, najkrótszą drogą, żeby reprezentacja dotarła tam komfortowo. To jest moja rola.