Świat

Sydney 2000: Czterech powietrznych gitarzystów

Szymon Gagatek 2020-04-12 20:10

Rywalizacja sztafet 4x100 m stylem dowolnym pojawiła się w programie olimpijskim w 1964 roku. Przez długi czas niepokonani w tej konkurencji byli Amerykanie. Łącznie na igrzyskach triumfowali 7 razy z rzędu. Dopiero w 2000 roku w Sydney, przy ogłuszającym dopingu miejscowych kibiców, ich passę przerwali Australijczycy. To niezwykłe starcie dwóch wielkich pływackich nacji na dobre przeszło do historii. 

Don Schollander, Mark Spitz, Matt Biondi, Rowdy Gaines czy Gary Hall Jr. - co tu dużo mówić, plejada gwiazd. A to tylko kilka postaci spośród tych, które przez lata tworzyły potęgę amerykańskich sztafet 4x100 m stylem dowolnym. W Tokio, Meksyku, Monachium, Los Angeles, Seulu, Barcelonie i Atlancie zawodnicy z USA nie mieli godnych rywali w walce o złote medale olimpijskie. Mało tego - nie przegrali też nigdy na mistrzostwach świata. Dominowali, byli nie do zatrzymania. Wszystko zmieniło się w 2000 roku, ale dla pełnego obrazu wydarzeń z Sydney trzeba się przenieść jeszcze kilka lat do tyłu.

"Zniszczymy ich jak gitary"

Czwarty dzień zmagań pływaków na igrzyskach w Atlancie, 1996 rok. W wyścigu finałowym sztafet 4x100 m stylem dowolnym doszło wówczas do rywalizacji Amerykanów z Rosjanami i Niemcami. Przed własną publicznością pływacy zza oceanu nie mieli łatwego zadania. Rosjanie na drugim odcinku postawili na Aleksandra Popowa. Ten dał swojej drużynie prowadzenie, które później utrzymał Władimir Priedkin. Na ostatniej zmianie do wody wskoczył Władimir Pysznienko. Miał 22 setne sekundy przewagi nad Markiem Pingerem z Niemiec. Jako trzeci, ze stratą 62 setnych, do walki na ostatnich 100 metrach ruszył Gary Hall Jr.. Doping własnych kibiców niósł go do samej mety. Dwie długości basenu pokonał w 47.45. Na mecie nie było żadnych wątpliwości, komu należą się złote medale olimpijskie. Występami w Atlancie Hall zaskarbił sobie serca wielu kibiców, a jego charyzma i oryginalność tylko mu w tym pomogły. Choć przysporzyły też wielu wrogów. On jednak robił swoje, szykując się do startu w kolejnych igrzyskach.

W marcu 1999 roku Hall zasłabł, miał problemy z widzeniem. Uważał, że to ze zmęczenia, ale wyniki badań mówiły co innego. Okazało się, że ma cukrzycę. Lekarz wydał na niego "wyrok", twierdząc, że to już koniec jego pływackiej kariery. Jego charakter nie pozwolił mu się z tym pogodzić. - Pływanie było dla mnie wszystkim. To było w mojej naturze, żeby zaprzeczać tym, którzy twierdzili, że czegoś nie mogę zrobić. Potraktowałem to jako wyzwanie od lekarzy, chcąc im pokazać, że się mylą - mówił. Zaczął konsultować się ze specjalistami i wrócił do treningów, choć poziom cukru sprawdzał od tej pory wiele razy dziennie. Pod skrzydłami Mike'a Bottoma szybko odzyskał wysoką formę. Do Sydney leciał w świetnym nastroju, pewnie do końca nie zdając sobie sprawę, że przyjdzie mu się zmierzyć nie tylko z rywalami, ale też z publicznością. Tym razem na trybunach niemal wszyscy mieli być przeciwko niemu.

W sierpniowym magazynie Sports Illustrated ukazał się krótki tekst z "Olimpijskiego Dziennika" Gary'ego Halla Jr.. Zachwalał w nim Australijczyków i ich kraj, ale stwierdził też, że w jego opinii Amerykanie "zniszczą ich jak gitary" (nawiązując do koncertowych zachowań gwiazd rocka). Później dodał jeszcze, że logika podpowiada mu jednak, że tym razem pływakom z USA wcale nie będzie tak łatwo zdominować rywalizacji w basenie olimpijskim. Dziennikarze z Australii nie zwracali uwagi ani na wstęp, ani na drugą część tekstu. Internet dopiero raczkował, ale fragment o gitarach i tak bez problemów obiegł całe Antypody za pośrednictwem innych mediów: prasy, radia, telewizji. W kraju gospodarza igrzysk Hall stał się prawdziwym czarnym charakterem. 

Młoda gwiazda

Dzień po bajecznej, jednej z najpiękniejszych ceremonii otwarcia w olimpijskiej historii, trybuny Sydney Aquatic Center wypełniły się po brzegi. Wszyscy australijscy kibice czekali na pierwsze sukcesy, a po porannych eliminacjach mieli do tego pełne prawo. Szans na złoto upatrywali przede wszystkim na 400 m stylem dowolnym, gdzie do finału dostali się mistrz oraz wicemistrz świata z 1998 roku: Ian Thorpe i Grant Hackett. W eliminacjach niespełna 18-letni Thorpe zdominował rywalizację, wyprzedzając Massimiliano Rosolino z Włoch o dokładnie sekundę. Wynikiem 3:44.65 ustanowił rekord olimpijski, ale to był dopiero początek jego popisów. To w finale pokazał prawdziwą moc. Uzyskał rezultat 3:40.59, zostawiając konkurentów daleko za sobą i poprawiając własny rekord świata. Czasu na radość z sukcesu nie było zbyt wiele. Przed nim była jeszcze dekoracja i start w wyścigu sztafet 4x100 m stylem dowolnym. - Nie mogłem świętować swojego pierwszego w życiu triumfu olimpijskiego, bo już myślałem o kolejnym starcie. A ten wyścig stał się niezwykle ważny dla całego kraju, dla naszej reprezentacji, dla naszej sztafety - wspominał. 

Eliminacje tej konkurencji dość wyraźnie wygrali Amerykanie. Do boju w wyścigu finałowym posłani zostali Anthony Ervin i Jason Lezak, którzy zaprezentowali się już rano. Wzmocnili ich dwaj najszybsi zawodnicy kwalifikacji olimpijskich w Indianapolis: Neil Walker i Gary Hall Jr.. Wśród Australijczyków, którzy zapewnili sobie tor nr 5, mieli się zaprezentować Michael Klim, Chris Fydler, Ashley Callus i właśnie Thorpe. Gdy szykował się do dekoracji, my emocjonowaliśmy się startem debiutującej na igrzyskach Otylii Jędrzejczak. Do ósmego miejsca w półfinałach 100 m stylem motylkowym zabrakło jej wówczas tylko dwóch setnych sekundy - ale to temat na zupełnie inną opowieść. Thorpe w końcu stanął na najwyższym stopniu podium, a później szybko musiał wskoczyć w strój startowy, by dołączyć do kolegów.

Brakujące ogniwo

Tu zaczęły się problemy. Przy Australijczyku, starającym się błyskawicznie założyć kostium, pojawiła się cała grupa osób, które chciały mu w tym pomóc. Znamy to - "gdzie się człowiek spieszy, tam się diabeł cieszy", "gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść" i tak dalej. Z tego nie mogło wyniknąć nic dobrego. I rzeczywiście, strój rozdarł się przy ubieraniu. Thorpe opowiadał później w wywiadzie z Michaelem Parkinsonem, że musiał pozbyć się niemal wszystkich, którzy przy nim byli i... spróbować założyć (wciąż mokry) strój z wyścigu na 400 m stylem dowolnym. - Na dodatek ktoś przez radio zgłaszał, że już idę, a ja wcale nie byłem gotowy do tego, żeby zameldować się na zbiórce przed startem - opowiadał Thorpe. Ostatecznie kostium udało się ubrać i Australijczyk pędem ruszył na start.

Wszystkie ekipy wychodziły już na nieckę. Koledzy nerwowo oglądali się za siebie w poszukiwaniu Thorpe'a, ale jego nigdzie nie było widać. Rozpoczęła się prezentacja, a sztafeta gospodarzy ciągle była niekompletna. Siedemnastolatek dołączył do swoich kompanów naprawdę w ostatniej chwili, tuż przed wyczytaniem składu Australijczyków przez spikera. Nie miał na sobie dresu, nie było kiedy go nałożyć. Ciągle poprawiał pospiesznie nałożoną skórę. Chwycił za rękę Callusa i uniósł ją, by za chwilę usłyszeć ogłuszające wsparcie ponad 17 tysięcy kibiców.  

Kilkadziesiąt sekund wcześniej zaprezentowani zostali Amerykanie. Gary Hall Jr. żartował w swoich wspomnieniach, że jego rodzinę łatwo było zauważyć na trybunach, bo były to jedyne osoby, które w tym tłumie mu kibicowały. Wiedział, że już za kilka minut przyjdzie mu się ścigać z Thorpe'em na ostatnich 100 metrach wyścigu.

Chwila prawdy

Wszystko było gotowe do rozpoczęcia ostatniego aktu pierwszego dnia zmagań na pływalni. Następnie wydarzyło się TO [CAŁY WYŚCIG Z AUSTRALIJSKIM KOMENTARZEM | PREZENTACJE + WYŚCIG]. Finał na dystansie 4x100 m stylem dowolnym mężczyzn do dziś jest uznawany za jeden z wyścigów wszech czasów. Działo się w nim sporo. Jako pierwsi do akcji na środkowych torach ruszyli Anthony Ervin i Michael Klim. Urodzony w Gdyni, mający polskich rodziców Klim miał wtedy 23 lata i spore sukcesy na swoim koncie (m. in. 7 medali mistrzostw świata w Perth czy 14 krążków z czempionatów globu na krótkim basenie). Powiedzieć, że zrobił swoje, to jak nic nie powiedzieć. Fantastycznie ruszył do walki, wyprowadzając swój zespół na wyraźne prowadzenie. Zmianę zakończył z rezultatem 48.18, który był wówczas nowym rekordem świata. Klim odebrał go samemu Aleksandrowi Popowowi. - Nie chodziło mi o życiówkę ani nic takiego. Chciałem tylko wypracować chłopakom całkiem niezłą przewagę. Wiedziałem, że jeżeli tak będzie, oni zrobią swoje - mówił na gorąco po wyścigu.

Tumult na pływalni narastał. Najbardziej doświadczony w całym zespole Chris Fydler znakomicie bronił się przed atakami Neila Walkera, a później Ashley Callus utrzymał pierwsze miejsce przed Jasonem Lezakiem, ale strata Amerykanów zmalała do 25 setnych sekundy. - Powiedziałem chłopakom, że chcę, żebyśmy prowadzili na ostatniej zmianie. Powinienem być bardziej konkretny, chodziło mi o prowadzenie o długość ciała, a nie ramienia. Miał się ze mną ścigać Gary Hall Jr., najlepszy sprinter na świecie. Wskoczyłem do wody, wynurzyłem się, a on już był przede mną - mówił Thorpe. - Modliłem się o dobry nawrót, bo nie mogłem uwierzyć jak daleko przede mną jest Hall. Na trybunach zrobiło się cicho, mogłem to usłyszeć. Nawrót mi wyszedł i wróciłem do walki w ostatniej części wyścigu. Wiedziałem, że jestem mocniejszy, ale miałem sporo do odrobienia. Byłem pewien, że finisz będzie się rozstrzygać o długość palca i chciałem, żeby to mój palec był pierwszy. Nie obchodziło mnie czy go złamię, żeby to zrobić. Nie chciałem być tym, który zawiedzie cały naród - dodawał. 

Thorpe w ostatniej chwili dopadł Halla i wyprzedził go o 19 setnych sekundy. Czas 3:13.67 oznaczał kolejny rekord świata na olimpijskiej pływalni. Kibice na trybunach oszaleli ze szczęścia. W ten sposób Amerykanie przegrali w tej konkurencji na igrzyskach po raz pierwszy. 

Powietrzne gitary

Po zakończeniu wyścigu Thorpe szybko odwrócił się w stronę swojego rywala z USA i przez ułamek sekundy popatrzył mu prosto w oczy, a następnie całkowicie dał się ponieść emocjom. Błyskawicznie wyskoczył z wody przez ścianę, by dołączyć do cieszących się kolegów. Ci z kolei pozwolili sobie na drobną uszczypliwość w kierunku Amerykanów. Symbolicznie zaczęli grać na powietrznych gitarach, wyraźnie odnosząc się do słów Halla sprzed igrzysk. Choć Klim zapewniał, że nie zwracali uwagi na napisane przez niego słowa, ich postawa na niecce mówiła co innego. - Myślę, że to Chris zasugerował, żebyśmy to zrobili. Szepnął nam "zróbmy gitary powietrzne". To nie było zaplanowane, nie rozmawialiśmy o tym wcześniej. Wszystko wyszło pod wpływem chwili. Ale trzeba też przyznać, że Gary był pierwszym, który przeszedł nam pogratulować. Zachował się jak prawdziwy sportowiec - zauważył Klim.

Oficjalne wyniki dość długo nie pokazywały się na tablicy. Chwila niepewności zakończyła się jednak, gdy okazało się, że zdyskwalifikowani zostali Rosjanie. Na koniec dnia Klim, Fydler, Callus i Thorpe mogli więc już na spokojnie, bez żadnego pośpiechu, stanąć na podium i odebrać złote medale, patrząc przy tym na dumnych i szczęśliwych kibiców na trybunach.